Thin Air

Mówi się, że jeśli ktoś na jakimś etapie życia pokochał nagrania Petera Hammilla, to będzie to już miłość na całe życie. Hammill należy do najbardziej adorowanych artystów i każda jego kolejna płyta jest przez fanów wyczekiwana z utęsknieniem. Niegdysiejszy lider kultowej formacji Van Der Graaf Generator, od 1971 roku nagrywający regularnie solowe albumy, na początku tego nowego stulecia odkrył jakby zupełnie nowe terytoria dla swej sztuki, osiągając wyżyny niedostępne dla często będących pod jego wpływem młodszych wykonawców, takich grup jak Coldplay czy Keane z tego grona nie wyłączając. Kolejne albumy tego nowego rzutu, „Clutch" (2002), „Incoherence" (2004) i - nagrany już po ciężkim zawale serca - „Singularity" (2006) to małe arcydzieła, w których klarowność muzycznej formy, elegancja melodyczna, naturalna skłonność do przydawania swym kompozycjom epickiego i teatralnego rysu o rodowodzie z lat 70. płynnie łączy się z już na wskoś współczesnymi mrocznymi klimatami. Taki zwłąszcza był niecierpliwie oczekiwany, pozawałowy „Singularity", nagrany w całości przez Hammilla i kończący się w iście apokaliptyczny sposób. Czy więc jego następca, niniejszy „Thin Air" miałby więc przynieść cykl postapokaliptycznych pejzaży? Takie pytanie zadawali sobie zaprzysięgli fani Hammilla i chyba każdy będzie musiał sobie na nie sam odpowiedzieć po przesłuchaniu całej płyty, tak jak „Singularity" nagranej od początku do końca przez jej autora. To jednak przede wszystkim zestaw urzekający swym mocno zarysowanym pięknem zapadającego nieuchronnie zmierzchu, rzucającego długi cień na małe ludzkie sprawy i związki, ale też na cały wielki świat. Mniej tu może pesymizmu poprzedniego albumu, za to więcej pogodzenia się (taoistycznego?) z nieuchronnością przemijania. Muzycznie mniej tu dźwiękowych eksperymentów, ale za to mnóstwo wyrafinowanych melodii i epickich brzmień. Hammill, niczym mistrz ceremonii na seansie spirytystycznym, kilkakrotnie przywołuje jakby ducha Ziggy`ego Stardusta, wcielenia Davida Bowiego z pierwszej połowy lat 70. (choćby w „The Mercy" czy w „If We Must Part Like This"), a raz nawet jakby upiory bohaterów zaludniających album Nicka Cave`a „The Firstborn Is Dead" („Ghosts Of Planes"). Reasumując, „Thin Air" to album spod którego pruszających i urzekających klimatów nie sposób się uwolnić. To kolejna wybitna płyta wielkiego artysty, należącego do ginącego gatunku takich tówrców, który ze swoją publicznością komunikuje się przez sztukę, a nie za pośrednictwem tabloidów.

Cena: 39.99 zł